[TwA] - tydzień w Azji, jest to cotygodniowe podsumowanie wydarzeń i przygód podczas mojej wyprawy na przełomie 2015 i 2016.

Mija mój pierwszy tydzień w Azji. Piszę do Was własnie z imprezowego hostelu w Ao Nang. Spałem w kilku tego typu miejscach w swoim życiu, ale tu jest zdecydowanie inaczej. Siedzę w chill roomie i przygotowuję swoje sprawy na kompie, a tu nagle przychodzi ziomek z recepcji i wlewa wszystkim po szocie do gardła. W Tajlandii wiele rzeczy jest inaczej.

Ao Nang

Bangkok

Pierwszą część minionego tygodnia spędziłem w Bangkoku, nocowany przez kolegę Adriana. Tam udało mi się na chwilę wywiesić flagę na 11 listopada i dobrze się zaaklimatyzować.

Biało-czerwona flaga w Bangkoku

Przez pierwsze dni to właśnie aklimatyzacja była głównym celem, bo nie byłem pewien jak organizm zareaguje na Azję. Jak jechałem stopem z Azerbejdżau do Polski to w Stambule miałem pewne przeboje 😉 Tym razem (jak na razie) udało się tego uniknąć mimo całkowitego oparcia jadłospisu na ulicznym jedzeniu.

Mimo tego zwiedziliśmy kilka turystycznych miejsc m.in. Wet Saket, Koh San Road czy czerwone Nana Plaza czy Soi Cowboi. Większość będą pewnie interesować moje wrażenia z tych miejsc i byłem zmęczony takim ciężkim klimatem, gdy co chwilę jesteś dotykany przez jakieś małoletnie Azjatki lub osoby o nieustalonej płci. Ja za takie atrakcje dziękuję. Jeśli chcecie poczytać więcej to tutaj jest blog ,a tutaj videoblog. Poza tym z białą skórą możecie podnieść swoją samoocenę w Bangkoku (3 dni = 3 randki), ale szczegóły rozwinę może po dłuższym pobycie w tym kraju;)

Kachanaburii, czyli „kolej śmierci”

W czwartek ruszyliśmy się poza Bangkok. Aby dojechać do Kachanaburii, które to zostało polecone mojemu kompanowi Jackowi w jakimś hostelu, ruszyliśmy na pociąg. Bardzo klimatyczny i bardzo tani (10 zł za 120 km). Uwagę zwracają tajskie stacje, bardzo zadbane i przyozdobione flagami narodowi oraz rodziny królewskiej, a także ich podobiznami. Wszędzie tak samo. Podczas podróży zagadało do nas dwóch podróżnych. Pierwszy z nich starał się, ale ze znajomością angielskiego nie było najlepiej. Drugi był zdecydowanie lepszy w tym temacie i napisał dla nas „list autostopowy”, czyli komunikat do Tajów nie kumających żadnego z naszych narzeczy o tym, czym jestem autostop i dlaczego stoimy przy drodze. Jak się później okazało, niestety list aż tak bardzo nie pomógł, o tym jednak później. Gdy dotarliśmy do Kachanaburii traliśmy od razu na rozkładający się targ, o 17?! Nie pomyślałbym o istnieniu takie zjawiska na Świecie. A jednak. Jak na razie to miejsce jest dla mnie jednym z lepszych doświadczeń Tajlandii. Bardzo duży wybór dobrego jedzenia, mało turystów i przez to niskie ceny. Przez dwa dni spróbowałem tam chyba jedzenia z kilkunastu stoisk, wydając na to może 20 zł. Były na przykład rolki sushi za 5 zł 🙂

Poza tym miasto słynie jako centrum pamięci o ofiarach tzw „kolei śmierci”. Znajdują się tam aż trzy muzea związane z tematyką drugiej wojny światowej. W jednym z nim znalazłem polską flagę.na ścianie za lokomotywą, która jeździła na tej trasie. Kachanaburii jest również miejscem wypadowym do pobliskich wodospadów. Mój budżet jednak nie pozwala na wszystkie zachcianki i Jacek pojechał tam sam.

Ja w tym czasie korzystałem w internetu i rozsyłałem swoje aplikacje na różne staże od Tajlandii po Singapur. Nie brałem tego wcześniej pod uwagę, ale gdy Jacek oppowiedział mi historie ludzi uczących angielskiego i robiących inne rzeczy, zdecydowałem się na coś takiego. Będę cały czas zajmował się”polskimi biznesami” w miarę możliwości, ale chcę również zdobyć takie doświadczenie i zaoszczędzić na noclegach.

Zaczynamy przygodę na stopa

Po dwóch dniach w Kachanaburii rozpoczęliśmy przygodę ze stopem i po całym dniu dotarliśmy do nadmorskiej miejscowości Cha-am. Jazda inna od europejskiej. Najczęściej byliśmy brani na pakę pick-upa, co było wspaniałym orzeźwieniem po upałach. Oprócz tego pierwszy zaliczyłem podwózkę na doczepce do motocykla i rybami jako współpasażerami. Miejscowość do której dojechaliśmy nie zrobiła na mnie większego wrażenia. W guest housie spotkaliśmy Rosjanina, który po wypiciu odpowiedniej ilości wódki okazał się świetnym człowiekiem. Z jego inicjatywy wznosiliśmy toasty za polską kulturę, bo sam uczył się grać m.in. Chopina. Był to przedstawiciel kilku % Rosjan (myślałem, że takich nie ma), którzy wiedzą czym był Katyń i co robiła czerwona armia na terenie Rzeczypospolitej. Wzniosłe tematy przeplatały się z typowo życiowymi i ostatniego shota wypiliśmy za nasze cele na najbliższe miesiące w Azji. Każdy przerobiliśmy według technologii SMART 🙂

Fiasko stopa i dojazd do Ao Nang

Noc kończyliśmy ok 4, tak jak kończą się spotkania Słowian. Plan wczesnej pobudki następnego dnia i ruszenia na stopa nie mógł wypalić. Ostatecznie ruszyliśmy ok 12:30. Musieliśmy kawałek przejść do jakiejś sensownej drogi. Tam nic nie wychodziło, więc prosiliśmy o podwózkę na drogę ekspresową. Niestety nic to nie dało, spędziliśmy chyba z 5 godzin smażąc się w słońcu i udało nam się dojechać tylko na stacje paliw, a niej na stację kolejową. Mieliśmy jednak kolejną różnicę w stopowaniu w Europie i Azji. Tutaj stojąc przy drodze możesz zatrzymać dziadka, którego mały kramik jest przyczepiony do roweru. Tak stojąc przy drodze mogliśmy kupić lody. Ze względu na to, że jechaliśmy pociągiem mogliśmy odwiedzić miejscowość Hua Hin. Jej jednak również nie polecałbym jej jakoś szczególnie jako cel wakacyjny. Posiedzieliśmy tam na plaży i na szczęście przeżyłem atak moskita:)

Hua Hin

Po kilku godzinach tam ruszyliśmy nocnym pociągiem na południe. Wysiedliśmy w budzącej się do życia miejscowości Bong Song. Było to najmniej turystyczne miasto ze wszystkich odwiedzonych dotychczas w Tajlandii i stanowiliśmy tam małą sensację. Stamtąd chcieliśmy jechać stopem na Krabi. Niestety również nie wychodziło i gdy zatrzymał się autokar to zdecydowaliśmy się z niego skorzystać. Koszt 13 zł był do przetrawienia, ale liczyliśmy na więcej autostopowych przygód. Jeszcze jeden transport, w którym płaci się za przejazd na pace przerobionej na funkcje przewozu ludzi i dojechaliśmy do Ao Nang.

W tym miejscu wracam do początku tego opisu. Hostel jest o tyle specyficzny, że w regulaminie na pierwszym miejscu jest zawarta informacja o charakterze „party hostel”. W tym momencie odbywają się rozgrywki beer ponga. Natomiast ja podczas pisania tego tekstu dostałem fajną propozycję wolontariatu. Niestety dość daleko stąd, ale powinno być dobrze. Więcej w następny poniedziałek – do zobaczenia 🙂

Share This

Pokaż Światu jakiego fajnego bloga czytasz

Z każdym udostępnieniem zbliżasz się do życia wolnego od lokalizacji