
Ponad 4 Miesiące w Bangkoku
Z tego powodu moim marzeniem było mieszkanie w różnych miastach Świata, bo dopiero to umożliwia ich jak najlepsze poznanie i wsiąknięcie w ich klimat. Przy okazji nie wydając dużej ilości dodatkowych pieniędzy tak jak w przypadku krótkich podróży. W końcu zawsze gdzieś trzeba mieszkać.
Dlatego wiele lat temu narodził się w mojej głowie idea odbywania praktyk w polskich ambasadach (nic z tego nie wyszło). Potem zafascynowałem się zjawiskiem digital nomads, czyli pracy zdalnej niezależnej od lokalizacji.
Moją historię najłatwiej poznasz wysłuchując występ na TEDx. Dzisiaj te kilka zdań ma być wprowadzeniem do podsumowania mojej ostatniej przygody z Bangkokiem, która praktycznie dobiegła końca (czeka mnie tam tylko jedna noc „tranzytowa”).
Choć już rok temu mieszkałem ponad miesiąc w “mieście aniołów”, to dopiero podczas tej zimy poczułem mocniejszą więź z tym miastem. Jak się okazało to dopiero 4 miesiące są odpowiednią ilością czasu na znalezienia swojego miejsca w takiej metropolii – najbardziej gorącej stolicy na Świecie.
Niestety marząc o takim stylu życia nie przewidziałem negatywnej konsekwencji z postaci emocjonalnego rozdarcia, gdy kochasz kilka miejsc na Ziemii.
A przebywać może tylko w jednym.
Każdego dnia myślę o Poznaniu, powrocie i o tym co będę robił w Polsce.
Jednocześnie jest mi smutno opuszczać Bangkok. Pod wieloma względami uważam za NAJLEPSZE miasto na Świecie. Wiele elementów skłaniających się na taką ocenę jest po prostu nieosiągalne w jakimkolwiek miejscu w Europie.
Rzadko w życiu jest jedno idealne rozwiązanie. Tak samo nie ma idealnego miejsca do życia. Dlatego wybór miejsca zamieszkania jest w pewnym sensie nadawaniem znaczenia poszczególnym plusom i minusom. Potem trzeba podjąć decyzję i po prostu z nią żyć.
Mając to na uwadze spoglądam na ostatnie cztery i pół miesiąca w Bangkoku (z wycinkiem na tygodniowy pobyt na Koh Chang oraz weekendy w Singapurze, Kuala Lumpur oraz Hua Hin).
Generalnie jestem zadowolony.
Tajskie historie
Na listopadowej konferencji dałem dobre wystąpienie. Spotkałem się z pozytywnymi opiniami słownymi, a poza tym propozycjami współpracy – co uważam za najlepszą recenzję. Doszło do tego, że miałem nadzieję, iż kolejne propozycje się nie pojawią 🙂 Byłem zmęczony po Polsce, a tutaj pojawiały się kolejne intratne propozycje od osób które lubię.
Nowa sytuacja w moim życiu.


Co ciekawe na skutek różnych okoliczności rozpocząłem nowe projekty w gruniu, ale już na koniec roku odpuściliśmy pewne współprace lub zmniejszyliśmy jej zakres
Kilka dni przed wigilią postanowiłem również zmienić charakter mojego bloga i fanpage “jak wygrać życie”. Od dłuższego czasu ta nazwała mi jakoś przeszkadzała. Nie wiedziałem co z nią zrobić i chciałem stworzyć pod tą domeną serwis grupujący historię ludzi, którzy wydostali się z ciężkich chorów. Niestety moje założenie, że tacy ludzie bardzo chcą się dzielić tymi historami było chybione. W praktyce zabiłem zaangażowanie na tym fanpage i zaczałem budować nowy pod moim nazwiskiem, który bardzo powoli zbiera nowych fanów. Co prawda nie zależy mi w tym momencie na olbrzymiej ilości fanów w PL, bo nie uzależniam swoich dochodów od Polski. Jednak nieudane przedsięwzięcie trzeba realistycznie oceniać.
Sylwestra spędzałem na Kho San Road, ale przebiegł raczej bez historii.

Bardzo szybko startowałem też promocją drugiej edycji mojego programu mentoringowego Social Media Flow poświęconego obecności w mediach społecznościowych. Przy sprzedaży pierwszej edycji mogłem skorzystać z zasobów list odbiorców Piotra Motyla. Tym razem miałem wyzwanie, aby przeprowadzić promocję samemu.
Przede wszystkim zamierzałem oprzeć sprzedaż na webinarach, które z reguły odbywają się o godzinie 20 polskiego czasu. W Bangkoku była to godzina 2 w nocy, co poważnie rozegulowało mi rytm snu. Postanowiłem zrezygnować z tej formy promocji na czas pobytu w Tajlandii.
Mimo braku listy mailngowej udało mi się zebrać grupę uczestników płacącą kilkaset złotych za udział w programie. To był dobry prognostyk na rozpoczynający się rok.
Mając dużo wolnego czasu walczyłem z myślami “nie masz stałych dochodów” i nie starać się o zdobycie jakichkolwiek klientów z Polski. Wyznaczyłem sobie cel przejścia na rynek anglojęzyczny. Nawet nie mając odpowiednio wysokiego poziomu języka pisanego.
Jak zacząć działaność na nowym rynku lub w nowej branży? Najlepiej robiąc coś za darmo.
Postanowiłem przygotować swoją markę, która będzie sprzedawać produkt lub usługę kogoś innego. Jako kryteria wyboru przyjąłem:
– jakąkolwiek znajomość tematu przeze mnie
– dobre prowizje
– słaby marketing konkurencji
W ten sposób zdecydowałem się na rozpoczęcie projektu zwiążanego ze spółkami Offshore, czyli takimi które służą budowy optymalnych biznesów składających się z kilku firm.
Koszt założenia takiej firmy waha się między 2500$, a 3500$. Treści i strony konkurencji uznałem za kiepskie, a temat już znałem. Wcześniej pisałem wiele artykułów na zamówienie, które rozwijały kwestie związane z zakładaniem spółek w Singapurze, Hong Kongu i Zjednoczonych Emiratach Arabskich.
W ten sposób stworzyłem markę OffshoreNow i rozpocząłem budowę systemu do promocji.
Jednym z pierwszych kroków było nagranie filmików na ten temat w samym Singapurze, gdzie wybierałem się w ramach visa run. Zrządzniem losu Ania pracująca w firmie zakładającej spółki była tam akurat ze względu na swojego klienta. Była to świetna okazja do nagrania materiałów promocyjnych.
Pierwszy dzień minął mi jednak na zwiedzaniu Singapuru. Podczas którego dzięki niesamowitemu zbiegowi okoliczności załapałem się m.in. na wycieczkę po muzeum opowiadającym o historii tej enklawy. Były to jedne z najlepszych dni podczas azjatyckiej przygody, także dzięki gościnności Dawida (uczestnika naszej konferencji) i Ani Makowskich. Do dzisiaj uważam to za najlepszy budynek mieszkalny w jakim miałem okazję nocować.

… bo spotkaliśmy się akurat podczas tych dwóch dni w Singapurze 🙂
Zanim jednak rozpoczęliśmy współprace miałem szczęście korzystać z gościnności mojego kolegi Piotrka podczas dwóch weekendowych wizyt w Hua Hin. Nadmorskiej miejscowości, która jest oddalona o 4 godziny od Bangkoku. Bardzo przyjemnie było wyrwać się z miejskiej dżungli na plażę, które trochę przypomniała mi Bałtyk…
Na szczęście nie temperaturą wody 🙂
Powodzenie działań marketingowych stało się moim priorytetem. Aby był bardziej produktywnym wykupiłem członkstwo w Regus (dzielone biura na całym Świecie) i zacząłem regularnie wstawać o 7:30.
Niestety zbyt duże wewnętrzne ciśnienie na wynik oraz jedzenie tylko po to aby zabić głód musiało przynieść skutki.
Najpierw pojawiło się dziwne swędzenie. Było tak duże, że zacząłem podejrzewać robaki w łózku. Nie miałem pojęcia skąd się wzięły, ale wyprałem wszystko co mogłem. Kolejnej nocy nie było jednak poprawy, więc spałem na kocu.
Kolejnego dnia (mało apetyczny szczegół) zauważyłem dziwny żółty kolor podczas wydalania. Postanowiłem zapytać wujka google, a on zasugerował żółtaczkę…
Chorowanie na tak poważną chorobę w kraju w którym mam tylko ubezpieczenie turystyczne lub powrót do Polski w sytuacji, gdy miałem tu umowę na mieszkanie, a także kilka biletów lotniczych wykupionych do przodu byłoby bardzo niekorzystyne.
Postanowiłem skorzystać we wszelkich możliwych metod, czyli konsultowałem się u lekarza medycyny chińskiej, osoby zajmującej psychicznym podłożem choroby i w normalnym szpitalu.
Na szczęście był to tylko sygnał alarmowy aby spuścić trochę z tonu. Zrozumieć, że nawet jeśli moja “kanadyjska przygoda” nie będzie wielkim sukcesem to Świat się nie zawali, a ja nie umrę z głodu.
Zacząłem dbać o to co jem i jak żyję. Choć wcześniej wydawało mi się, że w Tajlandii nie da się np. jeść ryżu z warzywami to okazało się to możliwe. Po prostu wcześniej moja percepcja nie dostrzegała takich możliwości.

Dzisiaj wciąż staram się go dostrzegać.
Wykorzystać lekcje jakie dała mi Tajlandia. Powyższe sytuacje przedstawiłem oczywiśce w skrócie, bo nie mam ochoty na zbyt duży eksibicjonizm i nie zamierzam przynudzać nadmiarnymi szczegółami.
Zamknąłem już etap Bangkoku . Niezapomnianego okresu w moim życiu, gdy przeżyłem wiele szczęśliwych momentów, wielokrotnie się bałem, a także byłem smutny, przerażony i sfrustrowany, aby być znów wdzięczny i podekscytowany nowymi szansami pojawiającymi się w życiu. Przede wszystkim podołałem wielu wyzwaniom, w wielu sytuacjach zachowałem się odpowiednio i wyciągałem wnioski z lekcji.
Nie wracam jeszcze do Polski. Aktualnie jestem na wyspie Phuket, jutro ruszam na Koh Phi Phi, a także okolice Krabi, w tym plażę Tonsai (zafascynowała mnie podczas poprzedniej podroży do Tajlandii), spędzę trochę czasu w Chiang Mai, a także Hong Kongu.
Mimo silnego postanowienia cieszenia się życiem podczas podróży i dbania o siebie to oprócz pracy “etatowje” odpalam nowy projekt budowy biznesu ecommerce i dokumentacji tego procesu. Teoretycznie jest to dodatkowe narzędzie, ale dodało mi to sporo entuzjazmu, którego jakoś nie miałem w ostatnim czasie do swoich planów.
Nie wiem co się wydarzy, ale będzie na pewno będzie się działo… 🙂
