Tydzień temu pisałem do Was z hostelu Slumber w Ao Nang. Nie wiedziałem wtedy do końca co ze sobą zrobić, kasy jak na plan spędzenia kilku miesięcy w Azji mam niedużo (w sumie nie robi to nawet szału jakbym chciał tu spędzić wakacje na bogato przez 2-3 tygodnie) i nie uśmiechało mi się wydawać za dużo na noclegi i transport.

Sposobem na rozwiązanie tego problemu była historia, która usłyszałem od mojego kompana podróży stopowej Jacka, o ludziach których spotkał w hostelu i pracowali jako wolontariusze na Phuket ucząc angielskiego. Nie przemęczali się, bo tego typu wymiana to z reguły 4 godziny dziennie, a mieli zapewniony nocleg (czasem również wyżywienie).

Choć wiedziałem wcześniej o stronie workaway to nie brałem tego na poważnie pod uwagę. Uważałem, że lepiej rozwijać zdalnie biznesy w Polsce by zachować ich ciągłość.

Na miejscu postanowiłem jednak spróbować, ze względu na ofertę wolontariatu w hostelu w Ao Nang, czyli  miejscowości w której tego dnia się znajdowałem. Aby w jakikolwiek sposób zidentyfikować ogłaszającego trzeba wykupić członkostwo za ok 120 zł. Trochę bolesna sprawa, gdy skurpulatnie liczysz kasę podczas wyprawy. Postanowiłem jednak zaryzykować (oraz pokazać potencjalnym gospodarzom, że jestem poważnym typem) i od razu po potwierdzeniu mojej płatności napisałem do tego hostelu.

Odpowiedź nie przychodziła, choć podałem nawet tajski numer telefonu. W końcu zacząłem szperać i odkryłem nazwę użytkownika do którego wysłałem wiadomość i po tym mogłem zidentyfikować hostel. Okazało się, że jest po drugiej stronie ulicy względem miejsca w którym nocowałem. Poszedłem tam porozmawiać, bez oczekiwania odpowiedzi online. Miejsce do którego trafiłem nie odpowiadało temu co sobie wyobrażałem. To był bardziej spokojny pensjonat ze starszymi Tajkami w recepcji niż wyluzowany hostel.

Zawołały właściciela, który wyglądał na Hindusa. To nie był dobry znak. Przez kilka tygodni pracy w Londynie nie nabrałem raczej sympatii do tej nacji, szczególnie jako przełożonych. Tutaj okazało się, że jest to Taj, którego rodzice przyjechali z Indii. Współpraca jednak zapowiadał się nie najlepiej, bo odpalił z trudem kilka zdjęć z najlepszym street-artem w Europie i pokazał, że chce tego. To ja mówię, że w ogłoszeniu była informacja także o stworzeniu strony i na facebook-u wprowadziłbym też dużo zmian. Choć rozmowa przebiegała w miłej atmosferze to widziałem, że rozmówca oczekuje, aby ktoś pomalował mu hostel i zrobił marketing internetowy w tydzień w zamian za łóżko.

Niby mieliśmy jeszcze następnego dnia porozmawiać, ale nie wróżyłem sukcesu. Nawet jak bym mógł zostać za zrobienie strony, to przewidywałem wymagania stworzenia jakiś dedykowanych systemów do rezerwacji lub innych cudów, które dla osoby nie mającej o tym pojęcia na pewno byłyby kilkoma kliknięciami.

Gdy wróciłem do swojego hostelu zacząłem pisać zeszłotygodniowy raport i otrzymałem ofertę przyjazdu na Koh Phangan. Nie wiem czemu, ale miałem jakieś wątpliwości. Chciałem zostać w tej okolicy na trochę dłużej, a tutaj powrót tą samą drogą którą przyjechałem kilka godzin wcześniej. Zdecydowałem się jednak jechać i zapowiedziałem swój przyjazd na środę, czyli miałem jeden dzień na wycieczkę po okolicy.

Następnego dnia wyruszyliśmy po śniadaniu do przystani łodzi i popłynęliśmy na plażę Railay, ponieważ można tam dotrzeć tylko w ten sposób. Słyszałem już wcześniej o tej plaży z zestawienia 21 najpiękniejszych plaż Tajlandii, jednego z ważniejszych postów jakie przeczytałem przed dotarciem tutaj. Już samo opłynięcie skały i wpływanie do innego Świata było magiczne. Po dobiciu do brzegu udaliśmy się od razu do końca plaży, gdzie było przejście przez zalesione wzgórza na plażę Tonsai. Jest to całkiem niezła wyprawa, gdzie czasem trzeba się asekurować linami i idziesz w sandałach/klapkach. Po drodze mijaliśmy wspinaczy, bo okolica obfituje w skały. Gdy dotarliśmy do końca to już była totalna magia. Byłem w wielu miejscach na Świecie, ale to uznaję za jedno z topowych. Na pewno jest to najpiękniejsza plaża i mogą z nią rywalizować tylko okoliczne (choć takiej miejscówki na zachody Słońca jak w Łazach na wydmie nie znalazłem).

Na plaży Tonsai

Na plaży Tonsai

Tam spędziliśmy kilka godzin. Pływając, chodząc po okolicy, rozmawiając z Włoszkami i leżąc w cieniu lub w słońcu. Choć zwykle nie lubię spędzać tyle czasu na plaży to stamtąd żal się było zbierać. Nie wiedziałem jednak jeszcze o tym jakim skarbem jest Phra Nang Beach. Tam dotarliśmy dopiero ok 17 (o 18 odpływają ostatnie łodzie na „ląd”) i aż żal, że nie miałem czasu głębiej zeksplorować miejsc między skałami do których można było wpłynąć. Tam zobaczyłem pierwsze małpy w Tajlandii, a obok nas lekcję jogi udzielał starszy Pan, który był niesamowitą inspiracją m.in. z siadu stając na rękach. Czas jednak było płynąć do Ao Nang, a potem pójść do hostelu. O 6 rano miałem busa, który zawiózł mnie na autobus, a ten na przystań promową. Za wszystko zapłaciłem w pakiecie ok 45 zł po tym jak spytałem w kilku agencjach (ceny sięgały 80 zł).

Przejazd w części przespałem, ale płynięcie promem było fajnym przeżyciem. Szczególnie gdy odkryłem górny pokład. Wpływając do Koh Phangan wiedziałem, że tu się będzie działo jeśli to będzie mój tropikalny dom na co najmniej dwa tygodnie. Choć cały czas byłem lekko niepewny „a co jeśli coś będzie nie tak z tym wolontariatem”.

Po kilkunastu minutach przyjechał po mnie mój gospodarz. Pojechaliśmy najpierw do wypożyczalni skuterów, ale nie zdecydowałem się na wynajem swojego. Po pierwsze nigdy na tym nie jeździłem (stan na tamten dzień) i po drugie – duszenie grosza, ok 250 zł za pobyt. Pojechaliśmy do naszego mini-osiedla wśród palm kokosowych, pokazał mi mój domek i … WOW. Rewelacyjne warunki, gdzie jedynym kosztem jaki poniosę jest koszt energii elektrycznej.

Tylko w zamian za co? Jeśli byłby niewolników ladyboy-ów to nie byłby taki idealny interes 😉 Jest na szczęście „trochę” lepiej. Mój gospodarz jest Włochem, nazywa się Daniele Penna i jest jednym z pierwszych trenerów rozwoju osobistego, NLP itd w swoim kraju. Obecnie wybrał życie slow-life w Tajlandii i utrzymuje się głównie z reklam na yt, bo jego filmy oglądane są przez setki tysięcy ludzi we Włoszech. Jego misją jest przekazywanie pewnych komunikatów i stąd zajmuję się tutaj jak na razie tłumaczeniem napisów do jego produkcji. Nawet nie ośmieliłbym się marzyć o takiej sytuacji wcześniej:)

Moja zagroda

Moja zagroda

Tak sobie tutaj moje życie leniwie biegnie od środy. Pracuję nad tłumaczeniami. Dużo siedzę w necie, bo jest bardzo dobry i zdobywam nowe umiejętności. Takie jak  np. otwieranie kokosa, co jest strasznie męczące i smak samego orzecha aż tak mnie nie nęci, aby robić to codziennie. Większym przeżyciem była pierwsza samotna jazda skuterem i choć wróciłem cały z wycieczki, to nie czuję jeszcze jeźdzenia lewą stroną. Poza tym nie wypożyczyłem w końcu sam sprzętu i pożyczam go od sąsiada, innego Włocha, który niestety nie zna angielskiego. Nawet z google translate jest ciężko się porozumieć (choć jest blogerem) i mimo dobrych chęci z obu stron (czasem już prędzej się domyślę co on mówi po włosku niż on skuma angielski) komunikacja jest męcząca.

Lekkim mankamentem jest położenie, bo w najbliższym sąsiedztwie jest tylko szpital i jadłodajnia na obiad. Z usług pierwszego nie zamierzam korzystać, natomiast ta druga żywi mnie codziennie obiadem za 5 zł. Mają w menu 6 potraw, jeszcze jedna mi została do sprawdzenia.

 

Za dwa dni na wyspie będzie miało miejsce Full Moon Party, na które rezerwują całą noc i choć mam tam chyba z 20 km to na pewno skorzystam w tej wyjątkowej okazji. Podobno impreza ściąga ok 40 tysięcy ludzi. Natomiast za 6 dni mam 29. urodziny. Chciałem uciec do Azji na zimę przed trzydziechą i się udało, choć trochę dziwna jest perspektywa, że nie spędzę tego dnia z żadnym Polakiem. Z drugiej strony tym bardziej będą smakować obchody tego dnia w kolejnych latach, gdy będę z mieście mojego życia (już trochę tęsknię, pozdrowienia z pociągu na mecz Pogoń-Lech też wywołały nostalgię:)).

Zapraszam w następny poniedziałek!

Share This

Pokaż Światu jakiego fajnego bloga czytasz

Z każdym udostępnieniem zbliżasz się do życia wolnego od lokalizacji