Poniższy post może być momentami trudny do zrozumienia dla osób niebędących członkami organizacji Toastmasters (międzynarodowa organizacja ucząca ludzi przemawiania i bycia liderem, która jest oparta na zaangażowaniu członków) Jeśli Cię zaciekawiły jakieś elementy to śmiało zadaj mi pytanie w komentarzu lub na facebooku albo odwiedź najbliższy klub. W Polsce mamy ich całkiem dużo.

Jedną z rzeczy, które chciałem zrobić podczas mojej wyprawy do Azji było wzięcie udziału w  spotkaniu lokalnego klubu Toastmasters. Udało mi się tego dokonać dzisiaj w Chiang Mai, w północnej części Tajlandii (skąd się tu wziąłem i co tu robię możesz przekonać się z cotygodniowych raportów z moich przygód, z serii „Tydzień w Azji”). Miejscowe spotkania anglojęzycznego klubu odbywają się co dwa tygodnie w niedzielę o godzinie 13.00. Dziwny termin dla człowieka przyzwyczajonego do terminu spotkań mojego klubu Verbal Victory w Poznaniu, które odbywają się w poniedziałkowe wieczory. Chciałem jednak doświadczyć czegoś zupełnie innego, co mimo wszystko miało się odbyć w określonych ramach obowiązujących dla spotkań Toastmasters na całym Świecie.

Przyszedłem do hotelu Orchid kilkanaście minut przed spotkanie,. Miejsce robi wrażenie. Na początku poznałem Koreankę i Belga Alexa mieszkającego w Madrycie, który jest DTM (najwyższa nagroda dla osoby, która spełniła mnóstwo wymogów na ścieżce Toastmasters i włożyła w to duuużo zaangażowania). Później dołączył Szwajcar Marcel i Amerykanka Caroline, a powitał nas sekretarz klubu Viwat.

DCIM100MEDIA

Miejsce spotkania – Hotel Orchid

Na początku furorę zrobił sposób sygnalizacji mijącego czasu, którymi zwykle są trzy kartki: czerwona, żółta i zielona. Tutaj do tego celu używa się przenośnej sygnalizacji świetlnej.

Sygnalizacja Toastmasters Chiang Mai

Zaprosił nas do luksusowej sali, w której przy każdym miejscu czekała woda. Poczęstował nas cukierkami czekoladowymi i trochę nieprzyjemnie zaskoczył koniecznością opłaty 80B za spotkanie. Nie byłem na to przygotowany i zapłaciłem 40B, on dołożył resztę. Każdy z nas dostał notatnik z nowym rokiem tajskim i zmodyfikowanym logiem Toastmasters na okładce. Podobno takie opłaty nie są dozwolone, ale kosztów organizacji spotkania było sporo. Nie zabrakło też agendy.

image

 

Zbliżała się pora spotkania, a nikt nowy nie przybywał. Gdy było 10 minut do rozpoczęcia dziwił mnie brak osób funkcyjnych. W międzyczasie spytałem Caroline o to skąd zna kilka słów po polsku. W sekrecie powiedziała mi, że przez kilka lat wykładała na Wyższej Szkole Biznesu w Nowym Sączu. Spytałem się o to, czego dokładnie uczyła. Odpowiedziała, że public speakingu i zakładała jedne z pierwszych klubów Toastmasters w Polsce. Wtedy zaświtało mi, że kiedyś słyszałem o takich początkach tej organizacji w naszym Kraju. Spotkałem ją akurat w Tajlandii i po raz kolejny w tym kraju trudno uwierzyć w tak niesamowity zbieg okoliczności.

Rozpoczęło się spotkanie. Jedynym formalnym członkiem klubu był sekretarz Viwat i on pełnij większość funkcji. Osobą która mierzyła czas była prezydent tajskiego klubu i nie mówiła prawie wcale po angielsku. Jedynymi uczestnikami byli goście. Dość osobliwa sytuacja.

Dość szybko przeszliśmy do sesji improwizowanych odpowiedzi na pytania „table topics”, które prowadził oczywiście niezawodny Viwat, przekazując sobie rolę z Toastmastera (głównego prowadzącego) na Table Topic mastera (osobą prowadząca sesję pytań improwizowanych). Każdy z gości był na scenie, a pytania na które odpowiadaliśmy dotyczył dzieciństwa. Moje dotyczyło tego, czego żałujemy i co chielibyśmy naprawić. Mając w głowie zasadę, która kiedyś podsunął mi jeden z kolegów z poznańskiego klubu, skupiłem się na wywołaniu w publiczności pozytywnych emocji i efekt był pozytywny.

Nie był to konkurs tak jak w moim „domowym” klubie, także dość płynnie przeszliśmy do sesji mów przygotowanych. Może urodziło się w Was pytanie – jak to możliwe na spotkaniu na którym byli tylko goście? A jednak. Szwajcar Marcel miał ze sobą podręcznik i zrealizował zaawansowany projekt powiązany z coachingiem, który polegał na rozmowie z naszym gospodarzem. Podczas tego procesu starali się znaleźć rozwiązania na zwiększenie liczby członków i poszło im nawet całkiem dobrze.

Viwat na scenie

Później miała miejsce druga mowa. Moja mowa. Spontanicznie zdecydowałem się wygłosić siedmominutową mowę, ponieważ bardzo zależało mi na ewaluacji Caroline. Jedna z pionierek polskiego Toastmasters oceniła moją mowę, którą zatytułowałem  „how to win your life”. Bardzo pozytywne doświadczenie i wspaniała ocena z punktami do poprawy. Po raz kolejny w Tajlandii odważyłem się zrobić coś, z czego jestem bardzo zadowolony.

Wybaczcie jakość, ale jest kadr z mojego nagrania mowy

Wybaczcie jakość, ale jest kadr z mojego nagrania mowy

Po ewaluacji mojej mowy skończyliśmy spotkanie i przeszliśmy do holu, gdzie czekała kawa, ciastka i owoce oraz osoba, która nam to serwowała. Wszystko na wysokim poziomie.

Po pół godziny rozpoczęło się spotkaniu po tajsku na które poszedł Viwat. Niesamowicie zaimponował mi ten człowiek. Komu chciałoby się organizować spotkanie SAMEMU? Z tego co mówił jakich rzeczy próbowali przez lata, aby przyciągnąć członków. Jednak taki stan trwa od dawna. On jednak w tym trwa. Mają podobno 12 członków, ale tym razem był sam i ilu z nas wybrało by inny sposób na spędzenie niedzieli? Jeszcze dołożył mi i innej osobie, która nie miała wystarczającej ilości gotówki za opłatę członkowską. Prawdziwy pasjonat. Zawsze szanuję takich ludzi.

Inna kwestią pozostaje pytanie – dlaczego Tajowie nie korzystają z tej możliwości? Viwat powiedział, że na początku było ich sporo, jednak poziom angielskiego był dla nich za wysoki. Nas zastanawia jednak kwestia finansowa. Opłaty wydają się dość wysokie jak na tajską kieszeń. Czy spotkanie koniecznie musi odbywać się w hotelu, z cateringiem, notatnikami, serwowaną wodą itd.? Nie znam tak dobrze tajskiej specyfiki, ale z mojego punktu widzenia lepiej byłoby uczynić spotkania maksymalnie dostępnymi. Opłata miesięczna za członkostwo wynosi 350B, a nierzadko ludzie zarabiają przez cały dzień 300B.

Po spotkaniu poszliśmy w 4 osoby jeszcze na obiad. Dla mnie było to zdecydowanie lepsze spotkanie niż mógłbym się spodziewać. Szczególnie ze względu na to, że mogłem poznać swego rodzaju legendę polskiej historii Toastmasters oraz dostać od niej wskazówki dotyczące mojej mowy. Całe spotkanie miało wyjątkowy klimat i było kolejnym wspaniałym doświadczeniem w Tajlandii.

Caroline Horner

Share This

Pokaż Światu jakiego fajnego bloga czytasz

Z każdym udostępnieniem zbliżasz się do życia wolnego od lokalizacji