Kilka lat temu dowiedziałem się z nieistniejącego już bloga rentier-blog.pl o istnieniu takich ludzi jak cyfrowi nomadzi (ludzie mogący pracować zdalnie, po angielsku digital nomads ), którzy wykorzystują geoarbitraż (zarabianie w mocniejszej walucie np. w funtach i wydawanie w tańszych krajach np. Tajlandii). Zajarało mnie i od razu poczułem, że muszę to sprawdzić na sobie. Widziałem wtedy filmik z pokazywaniem domu digital nomada na yt, którego teraz nie mogę znaleźć, aby było to coś w tym stylu.
Dużo wody w Warcie upłynęło zanim udało się zrobić sensowny krok w tę stronę. Wynegocjowałem przeniesienie mojego etatu w firmie produkującej gadżety reklamowe do Warszawy. Spędziłem tam trzy intensywne miesiące i zacząłem przygodę z teatrem improwizacji. Pod kątem testowania pracy zdalnej odkryłem wiele zagrożeń i trudności, szczególnie dla leniwych ludzi.
Po wakacjach przyszedł czas na realizacje innego elementu planu, czyli zarabianie w mocniejszej walucie niż złoty. Wyjechałem do Londynu. Tam pracowałem w różnych miejscach. Zdobyłem wszystkie numer, założyłem konto i zobaczyłem jak wygląda życie emigranta. Nie widziałem przed sobą tam perspektyw, jeśli nie chciałem zostać na Wyspach na stałe. Natomiast praca na przetrwanie była tak wykańczająca, że nie było sił na myślenie nad swoimi pomysłami. Wróciłem po kilku tygodniach do Poznania.
Następnie przyszedł czas na kolejne pomysły, w tym jeden realizowany w UK. Nie wychodziło to w stopniu pozwalającym na wyjazd, więc skusiłem się na ogłoszenie „nauczymy, zapłacimy i w zabawki wyposażymy” dotyczące stażu jako web-developer. Rozpocząłem kolejną pracę etatową, która miała mnie doprowadzić do wyjazdu. Pracowałem tam pół roku i zdobyłem sporo umiejętności, pozwalających na samodzielną pracę jako freelancer.
Wkrótce potem założyłem z kolegą firmę Twelve w inkubatorze. Wykonałem zlecenia na strony internetowe, prowadziłem social media pewnego obiecującego startup i dostarczałem gadżety reklamowe. Kupiłem z kumplem (który na razie jednak nie leci) bilet w jedną stronę do Bangkoku. Nie była to prosta decyzja, bo nie miałem wtedy i cały czas nie mam stabilnych finansów. Jednak kilkadziesiąt tysięcy kilometrów przejechanych na stopa i dwadzieściakilka lat życia w Polsce utwierdzają mnie, że zawsze jakoś się ułoży.
Plan na Azję na 06.11.15
Przylatuję do Bangkoku i zaczynam od wizy 30dniowej, którą dostanę na jako obywatel Polski na lotnisku. Kilka dni będę aklimatyzował się u Adrianem, którego poznałem w sierpniu w Poznaniu. Poznaję człowieka i okazuje się, że też leci do BKK, tylko miesiąc wcześniej. Potem ruszam na stopa czy jakkolwiek z Jackiem (kolegą z klubu Toastmasters – Verbal Victory), z którym nie umawialiśmy się, a okazało się, że lecimy w tym samym czasie TAM.
Tour po Tajlandii ma skupiać się na plażach, ale jesteśmy w pełni otwarci na to co ten kraj mam nam do zaoferowania. Następnym krajem w kolejce jest Malezja. Przede wszystkim chcemy tam uzyskać wizę na kolejne dwa miesiące w Tajlandii. Poza tym to zobaczymy. Niedawno odkryłem bloga kobiety z Poznania, która mieszka od trzech lat w Kuala Lumpur i dopuszczam możliwość zostania tam na dłużej. Kusi również sąsiedztwo Singapuru. W moim przypadku dużo zależy jednak od finansów. Jeśli jechałbym na wakacje to mój budżet wystarczyłby na 3 tygodnie, a ja chcę tam spędzić 5 miesięcy:)
Następnie chciałbym na trochę osiąść w Bangkoku, a następnie odwiedzić Wietnam. Mam tam ciekawy kontakt dzięki organizacji JCI. Planowo zamierzam wrócić do Polski na wiosnę. Ciekawe jak to wszystko się ułoży 🙂

Plecak dał radę w Gruzji, więc teraz też nie zawiedzie:)
Tomek jestes KOZAK:) szacun:)
Super. Powodzenia