Zaczynam już piętnasty tydzień w Tajlandii. Choć przez olbrzymią ilość przeróżnych wydarzeń wydaje mi się, że minęło dużo dłużej. Minione siedem dni to raczej spokojna praca połączona z częstymi wizytami na basenie oraz pomniejszymi przyjemnościami. Całkowicie mi to odpowiada i nie zmiennie na pierwszym miejscu stawiam swój rozwój i plany na życie po powrocie. Wygłosiłem kolejną mowę w ramach Toastmasters. W ten weekend postanowiłem zaliczyć turystyczne miejsca w których jeszcze nie byłem, czyli m.in. okolice Grand Palace oraz Chatuchak Market.

Na wygłoszenie wspomnianej mowy na spotkaniu klubu Toastmasters działającemu na Assumption University (wybaczcie przeplatanie angielskim, ale czasem tłumaczenie naprawdę mija się z celem) zgodziłem się praktycznie w ciemno. Nie wyobrażałem sobie wtedy jak daleko od normalnej komunikacji miejskiej może być oddalony Uniwersytet, który ma swoją siedzibę w Bangkoku. Mapa Google jako jedyną opcję pokazywała podróż samochodem 30 min autostradą… Po korespondencji z Toastmasterką z tego klubu dowiedziałem się o jakiś busach, które kursują co jakiś czas z Campusu tej uczelni, który znajduje się w wyobrażalnej odległości ode mnie. Postanowiłem wybrać tę opcję, głównie ze względu na koszty. Jedyną alternatywą wydawała się taksówka.

Ustawiłem pod tę wyprawę cały dzień i odpuściłem wtedy naw t basen. Po różnych przebojach dojechałem na pierwszy campus. Po małych problemach udało mi się
znaleźć miejsce odjazdu busów. Tam spotkałem wykładowcę prawa i angielskiego ze Stanów. Razem z żona przyjechali tu na rok… Trzy lata temu:)

Gdy dojeżdżaliśmy na miejsce, on mi mówi tylko: „look” i pokazał widok przez który na chwilę oniemiałem. Spodziewałem się jakiś slumsów na przedmieściach Bangkoku, ale campus Assumption univeristy zrobił na mnie gigantyczny wrażenie. Piękny kościół katolicki (to jest uczelnia chrześcijańska), stawy, aleje i wielkie
budynki. Gdy tam jechałem to planowałem przed spotkaniem tylko zjeść obiad, bo została mi godzina. Jednak jak to wszystko zobaczyłem to prawie biegiem zwiedzałem wszystko co się dało m.in. wjechałem na szczyt najwyższego budynku (uwielbiam wchodzić do budynków i po prostu wciskać ostatnie piętro).

ABAC Campus

Nie był to taras dla turystów:)

Spotkanie również bardzo sympatyczne. Gdy mieliśmy z Adrianem do czynienia z członkiniami tego klubu w piątek poprzedzający te spotkanie, to duże wrażenie zrobiła na nas pani prezes. Bardzo ładna dziewczyna, perfekcyjny angielski, pewność siebie i było widać dużą inteligencję. Spośród Tajek, które poznałem to zdecydowanie top.

12745591_790247591081872_2271865225767958400_n

Dostałem do ręki wydrukowany plan spotkania i jakie nazwisko nosi Isabelle? Woitzik moi drodzy. Pytam się jej, o co chodzi. To co myślałem – polskie nazwisko. Zagadka jej zalet się rozwiązała:) Historia jej pochodzenia jest jednak bardziej zawiła, bo już we wcześniejszym pokoleniu jej przodkowie ze strony ojca
wyemigrowali do Niemiec. On na jakimś lotnisku poznał mamę Tajkę i zamieszkali gdzieś na północy Tajlandii, a potem wysłali córkę na studia do Bangkoku:)

Samo spotkanie po raz kolejny bardzo udane. Moja mowa dotyczyła rzeczy, którą Tajowie mogliby się nauczyć od nas – Polaków. Oczywiście skupiłem się na zaletach naszego narodowego charakteru. Na początku nakreśliłem kontekst tego jak położeniu geograficzne i historia nas ukształtowały.
Potem opowiadałem o kreatywności, zdolności do adaptacji w różnych krajach i na końcu o determinacji, którą zobrazowałem opowieścią o powstaniu wielkopolskim. To było piękne przeżycie, bo choć zawsze takie prelekcje dla garstki osób wydawały mi się bez sensu. Tym razem jednak wiem, że chociaż te kilka sposób gdy usłyszy „Poland” będzie już miało jakieś skojarzenia i będą one pozytywne.

Powrót do Bangkoku przebiegł w miarę sprawnie i jeszcze zdążyłem odwiedzić nocneg targowisko na Baan Kapi. Polecam je każdemu, bo jest całkowicie nie-turystyczne. Najlepiej można porównywać to na podstawie cen mojego ulubionego tajskiego dania sticky rice with mango. Tutaj kosztuje on 25batów, a na Patpong (targowisku w pobliżu klubów go-go itd) za 100bt…

Kolejne dni pracy i kolejne szanse na współprace, pomysły na projekty i zrealizowane zadania. To był kolejny dobry tydzień, aż nadszedł weekend. Z racji tego, że już mam zakupiony bilet na powrót i nadchodzi on wielkimi krokami to postanowiłem zaliczyć turystyczne atrakcje Bangkoku. Takie miejsca w których bywają turyści wpadający  tu na dwa dni, a ja po takim czasie jeszcze nie byłem. Myślałem głównie o okolicach Grand Palace. Do środka
nie zamierzałem wchodzi, bo koszt wynosi ok 55zł, a już się nasyciłem widokiem świątyń (chyba każdy tak ma po jakimś czasie). Pochodziłem po okolicy i trafiłem do Siam Museum, które zachęcało sloganami o opowiadaniu historii Tajlandii w nowoczesny sposób i za pomocą storytellingu. Postanowiłem sprawdzić mimo raczej wysokiej ceny (co ciekawe jeśli kupujesz normalny bilet dla obcokrajowca to płacisz 200 bt, natomiast jeśli
w tej samej kasie poprosisz o ważny rok multipass do wielu muzeów to koszt wynosi 199bt).

 

Rzeczywiście rozumiem dużo więcej z historii tego kraju. Całość zaczyna się krótkim filmem, później przechodzimy przez wystawy prezentujące poszczególne epoki historyczne. Wszystko wzbogacone jest rożnymi bonusami audiowizualnymSiam Museum np. możesz postrzelać z armaty, uczysz się jaki szyk wojska wystawić na dany atak wroga lub musisz uderzyć kilka raz w bęben, aby poznać dalszą część legendy. Moim zdaniem warto odwiedzić to miejsce.

Następnie poszedłem zobaczyć najbardziej backpackerską ulicę świata, czyli Khao San Road. Uwieczniona m.in. w filmie The Beach, dla wielu osób jest pierwszym przystankiem w południowo-wschodniej Azji. Nie jest to nic zachwycającego, raczej wielkie targowisko, ale ma swój specyficzny klimat. Następnie wsiadłem do pierwszego lepszego autobusu. Wkrótce z niego wysiadłem, bo zobaczyłem muzeum które jest na liście mojego multipassa (niestety było już zamknięte), ale w pobliżu była świątynia Golden Mount z której rozciąga się ładny widok na Bkk. Co prawda już tam byłem podczas moich pierwszych dni w Tajlandii w listopadzie. ładny widoków nigdy nie za mało i byłem ciekaw jak to będzie z większą świadomością co do tego miasta.

tlo-bkk2

Zrobiłem tam kilka zdjęć i odpocząłem na ławce. Starsze małżeństwo obok okazało się oczywiście Polakami i pogadaliśmy sobie o życiu oraz Tajlandii. Bardzo szybko zleciało nam kilkanaście minut.

Potem poszedłem na przystań łodzi i choć była późna godzina to postanowiłem sprawdzić lokalizację dom-muzeum Jima Thompsona. Jest to postać która mnie dość intryguje ze względu na to jak poukładał sobie życie w Bangkoku. Został po jednej z wojen tutaj i wysłał próbki tajskiego jedwabiu do różnych amerykańskich i europejskich miast, co zaowocowało dość szybko znacznymi kontraktami. Ciekawe jest również to, że do dzisiaj nie wiadomo jak Jim umarł. Ostatni raz widziano go w Cameron Highlands w Malezji, potem wszelki ślad się urywa.

Muzeum to właściwie kompleks w skład którego wchodzi kilka rożnych domków oraz ogród. Obecnie jest tam m.in restauracja, sklep z jedwabiem i centrum sztuki. Jeśli bylibyście w Bangkoku to polecam odwiedzić to miejsce.

Ostatnią atrakcją tego dnia był dla mnie masaż stóp. Po całym dniu chodzenia jak najbardziej zasłużenie i rzeczywiście czułem się bardzo dobrze. Koszt 22zł:)

W niedzielę ruszyłem na targ Chatuchak. Trochę bez przekonania, bo męczą mnie tłumy i tego moglem się tam spodziewać. Na początku tak było, gdy
wychodziłem w marszu pingwinów ze stacji. Samo targowisko jednak jest tak olbrzymie, że między alejkami raczej nie było ścisku. Generalnie jednak wolałem niedzielne targi w Chiang Mai. Choć pod względem odzieży tu jest zdecydowanie lepiej. Kupiłem zapas pamiątek dla bliskich i jeszcze w pobliskim parku znalazłem drążek do treningu! Z czystym sumienie można było jechać na basen. Choć bywam na nim praktycznie codziennie to tylu godzinach w upale między straganami potrzebowałem ochłody:)

Tak minął mój 14. tydzień w Tajlandii. Zdaję sobie sprawę, że przygody nie są tak porywające jak na początku. Ciężko mi opisywać moje małe odkrycia i radości (w centrum handlowym na drodze dom-basen znalazłem stragan ze smoothie owocowo-jogurowymi za 3,5zł!) tak aby były fascynujące dla każdego. Znajomych mogę uspokoić, zdarzają się też takie przygody o których tylko opowiem na żywo;)

Tak ogólnie to mam bardzo szczęśliwy czas i Wam tego samego życzę w nowym tygodniu!

Share This

Pokaż Światu jakiego fajnego bloga czytasz

Z każdym udostępnieniem zbliżasz się do życia wolnego od lokalizacji