Dzień dobry Polsko! To już szesnasty poniedziałek gdy piszę do Was z Azji Południowo-Wschodniej (15 razy z Tajlandii i raz z Malezji). Za mną kolejny tydzień odkrywania miasta, pracy, rozwoju i innych przygód. Zaczynamy!

pattaya

pattaya

W minionym tygodniu chciałem skorzystać z mobilności mojego zajęcia i popracować z różnych miejsc. Na pierwszy ogień poszła ulica Thong Lor, która jest jedną z odnóg głównej ulicy miasta – Sukumvit. Mogłem tam dojechać jednym autobusem, czyli taniej się da. Poza tym w tym jednym z przewodników po Bangkoku dla digital nomadów to właśnie ten skrawek tego miasta został nazwany za mekkę pracujących zdalnie. Po takiej zapowiedzi postanowiłem pojechać w ciemno.

Dotarłem zatłoczonym autobusem na odpowiedni przystanek i ruszyłem wgłąb ulicy rozglądając się od samego początku za lokalem z wifi. Nie było o niego tak łatwo jak sie spodziewałem i dopiero po kilkunastu minutach trafiłem do kawiarni mającej tego typu udogodnienie. Ceny raczej z kategorii tych wyższych i stoliki nie nadające się do pracy. Po turecku też lubię siedzieć, więc dałem radę. Kelner jednak dopytywał się po jakimś czasie (nawet widziałem w jakimś zestawieniu lokali do pracy, że ktoś określał stopień presji na kolejne zamówienia) czy chcę zamówić coś jeszcze. Na szczęście kończyłem już najważniejsze zadania tego dnia i ruszyłem dalej.

We wtorek trafiłem do małej kawiarni połączonej z gabinetem masażu. Jeden zakup kawy wystarczył i spokojnie popracowałem kilka godzin. Na szczęście nie było też problemu z ładowaniem lapka (raz w Bangkoku powiedziano mi, że opłata za ładowanie wynosi 20bt za godzinę – 2zł). Polecam lokal take a rest – na piętrze znajduje się hotel o tej samej nazwie.

Kolejnego dnia nie miałem czasu na dalekie wyprawy, bo czekała mnie znowu wycieczka na campus Assumption University. Jest to miejsce do którego musiałem dojechać busikiem, który kursuje między dwoma siedzibami tej uczelni. Pojechałem tam na spotkanie Toastmasters, aby wygłosić kolejną mowę. Tym razem opowiadałem o tym jak zostać pracować zdalnie i podróżować po Świecie. Wyszło bardzo dobrze i po raz kolejny urzekła mnie ambicja tamtejszych studentów. Na 9 uczestników spotkania – 5 wygłosiło mowy, reszta oceniała, mierzyła czas i czuwała nad organizają spotkania. Nigdzie nie spotkałem jeszcze takiego zaangażowania.

W czwartek pracowałem w centrum handlowym Terminal21, w którym serwują jedno z najlepszych dla mnie dań w Tajlandii – kurczaka z orzechami nerkowca. Zawsze jak tam jestem to jem (w momencie pisania tych słów jestem przed podróżą tamże, w tym właśnie celu). Po zrealizowaniu dziennych zadań i najedzeniu się do syta w food courcie spotkałem się z kumplem Adrianem i poszliśmy na networking Thai-Singapore Chamber of Commerce. Trochę jednak zbyt wysoki poziom biznesu jak dla mnie na ten moment:)

kurczak z orzechami nerkowca

kurczak z orzechami nerkowca

Wielkimi krokami zbliża się jedno z najważniejszych dla mnie wydarzeń w Tajlandii, jakim jest konferencja DNX Global dla digital nomadów. Jestem wolontariuszem i w piątek pomagałem przygotowaniu identyfikatów. Wcześniej oczywiście popracowałem w kolejnym miejscu. Jednak nie spodobało mi się, że po tym jak kupiłem kawę powiedzieli o zamknięciu lokalu o 14 (wielu rzeczy naprawdę nie kumam w tym kraju). Dość szybko uporaliśmy się z zadaniami we współpracy z Tajem, który jest jest UI developerem. Dlatego odwiedziłem kolegę z zeszłotygodniowej konferencji Asibro „Poznaj biznes w Tajlandii i Singapurze”. Miał hostel w pobliżu, ostatni wieczór w Bangkou i butelkę trunku, który nie miał zamiaru brać do Polski. Czas mijał bardzo szybko, ale mój organizm odzwyczajony od alkoholu dał mi znać, że nie pojadę następnego dnia zobaczyć miasto Pattaya.

Także sobotę przeznaczyłem na przeprowadzkę. Opuściłem mój pokój na 6 piętrze, który podnajmowałem od znajomego do końca jego kontraktu. Teraz jest identyczna sytuacja z pokojem na 9 piętrze w którym będę już do ostatniego dnia w Bangkoku. Co ciekawe przebywałem tu także moje pierwsze noce w Tajlandii, także historia powoli zatacza koło.

widok z okna mojego byłego już pokou

widok z okna mojego byłego już pokou

W niedzielę udało mi się pojechać od Pattayi. Choć nie miałem wielkiej ochoty na odwiedzanie tego miejsca. Wiele zagranicznych przewodników je wykreśliło i słyszałem wiele negatywnych opinii. Jednak żadne inne miejsce nad morzem nie jest łatwiej dostępne z Bangkoku. Dwie godziny jazdy autokarem, który odjeżdża co pół godziny z dworca oddalonego o kilkanaście jazdy autobusem ode mnie. Koszt biletu 10 zł.

Tęskniłem za bryzą morską od opuszczenia wysp w grudniu, dlatego zdecydowałem się tam wyruszyć.

pattaya

pattaya

Miasto jest dość duże jak na miejscowość nadmorską. Bardzo turystyczne i brudne. Z jednej strony jeśli ktoś myśli o tanich dziwkach w Tajlandii to właśnie dotyczy to Pattayi. Z drugiej plaża i okolice są zanieczyszczone.

Dzień był jednak udany. Zrobiłem sobie spacer wzdłuż wybrzeża. Skorzystałem z masażu stóp (który był tańszy niż w Bkk – 16zł) i posiedziałem dłużej na murku oglądając zachód słońca. Wykąpałem się też w ciepłym morzu, ale widok śniętej ryby skutecznie mnie z niego wygonił.
Już o 22 byłem w Bangkoku. Wyobrażam sobie, że Pattaya dopiero zaczynała swoje prawdziwe życie:)

Kończę relację i lecę pomóc w przygotowaniu do imprezy rozpoczynającej konferencję DNX Global na którą zjeżdzają nomadzi z całego Świata. To jest wydarzenie na które czekałem od początku pobytu w Tajlandii, także szykuje się kolejny udany tydzień:)

Share This

Pokaż Światu jakiego fajnego bloga czytasz

Z każdym udostępnieniem zbliżasz się do życia wolnego od lokalizacji