[TwA] - tydzień w Azji, jest to cotygodniowe podsumowanie wydarzeń i przygód podczas mojej wyprawy na przełomie 2015 i 2016.

Zbliża się godzina 23 pierwszego dnia mojego pobytu w Tajlandii. Wspaniały czas, nie brakuje weny. Przede wszystkim koniec stresów przedwyprawowych, czyli przede wszystkim pytań, którymi sam siebie zadręczałem – co jeszcze załatwić, jak zarobić przed i w trakcie, jak się przygotować itd. Prawdziwy luz poczułem dopiero w drugim samolocie, który leciał już bezpośrednio do Bangkoku.

Ostatnie dni w Polsce to przede wszystkim pożegnania przed kilkumiesięczną rozłąką. Najpierw piątek w mieście mojego życia, czyli w Poznaniu. Wspaniała impreza z ludźmi za którymi już tęsknię i zakończona największym kacem w tym roku. Nienajlepszy stan na bardzo ważne pakowanie. Jednak jakoś ten proces udało się przeprowadzić i o 13 ruszałem blablacarem w stronę Warszawy. Choć nie miałem siły na rozmowy i dużo spałem to trochę zainspirowałem moją wyprawą współtowarzyszy. Po przyjeździe na miejsce poszedłem coś zjeść i od razu knajpy podróżniczej Południk Zero, gdzie organizowałem pożegnanie dla przyjaciół i znajomych mieszkających obecnie w stolicy.
Byłem tam dość wcześnie i podszedłem do półki z przewodnikami, aby poszukać czegoś od Tajlandii. Jakaś dziewczyna intensywnie mi się przygląda i słyszę jak jej koleżanka pyta się”myślisz, że to twój kolega?”
„No na pewno” myślę sobie. Ja Poznaniak, od godziny w Wawie, a tutaj we mnie widzą kolegę.
A jednak pomyliłem się:) Koleżanka z Białegostoku, którą poznałem na imprezie autostopowej i ostatni raz tez widzieliśmy się bardzo przypadkowo w Krakowie po sylwestrach w południowej Polsce, aktualnie robi staż lekarski w Warszawie – przypadki:)
Pogadaliśmy i zaprosiłem do mojego zbiorczego stolika. Następnie spotkałem znajomego podróznika – kibica Legii, to już mniej ucieszyło, szczególnie przed wylotem gdy kłopoty nie były wskazane 😉
Impreza rewelacja, klimat knajpy i naszego grona świetny.

Warszawskie pożegnanie przed Azją:)

Warszawskie pożegnanie przed Azją:)

Z najwytrwalszymi pojechaliśmy jeszcze na domówkę gdzieś na Ursynowie. Dodatkową misją było zostawienie bagaży w mieszkaniu, które pożyczył mi kumpel. Problem z tym, że zapomniał przekazać mi kod do domofonu i miał wyłączony tel. Na szczęście za oknem do którego można było zapukać z parteru byli w porządku ludzie i wpuścili mnie na klatkę. Później kumpel włączył tel i już na spokojnie mogłem ok 3 po raz drugi wejść do budynku.

Dzień wylotu to już tylko zwrócenie kluczy w centrum i kierunek lotnisko. Ze stresu nie chciało mi się zbytnio jeść (oczywiście dzisiaj sobie myślę – jak można się było tymi sprawami stresować?). Wszelkie odprawy sprawnie i co ciekawe, każdy mój rozmówca także leciał do Bangkoku.

LOT
Pierwsza część wyprawy to odcinek Warszawa – Kijów, śmiesznie krótki w kontekście całej trasy. Dla wielu nerwowy (w tym dla mnie), bo mieliśmy tylko 40 min na przesiadkę. Jeszcze na Okęciu rozmawiałem ze starszym małżeństwem i ich bagaże rejestrowe, gdzieś się gubiły na lotniskach przesiadkowych podczas ostatnich
dwóch podróży. Nie pomagało to:) Jednak proces zmiany samolotów przebiegł bardzo sprawnie i szybko trafiłem na pokład samolotu, którym miałem przelecieć najdłuższą
trasę w życiu.Moją sąsiadką okazała się Wietnamka z amerykańskim paszportem, której rodzicie już wyemigrowali do USA. Dziewczyna jest ekspertem w sferze użyteczności stron UX.
Ciekawe tematy, choć nie mniejszą ciekawostką był dla mnie skład pakietu dla każdego pasażera. Składało się na niego: koc, słuchawki (podłączasz do portu i wybierasz czy chcesz słuchać ścieżkę do filmu po angielsku lub ukraińsku albo chrzęszczącą muzykę), opaska na oczy do spania, zatyczki i skarpetki do założenia na swoje, aby móc zdjąć buty, bez węchowego problemu dla innych.

Podróż przebiegła pomyślnie, choć mało spałem. Ciekawa sytuacja, gdy obudziłem się idealnie na rozpoczęcie nowego filmu, którym okazała się „Woda dla słoni”.
Nie zdradzająć fabuły zbytni fabuły – polskość może być rozumiana jako supermoc i synonim odwagi po zapoznaniu się z przygodami głównego bohatera –
odnalazłem w tym odniesienia do mojego wyzwania:)
Wreszcie dolecieliśmy na miejsce. Szybka odprawa wizowa i długie oczekiwanie na bagaż, ale szczęście dojrzałem wreszcie mój plecak.

Bangkok
Odebrał mnie mój drogi kolega Adrian. Poznaliśmy się w Poznaniu dopiero w wakacje i dość szybko okazało się, że całkowicie niezależnie od siebie mamy podobny plan na zimę. On jednak zaczął przygodę z Tajlandię miesiąć wcześniej i już się tu dobrze zadomowił. Dzięki tym doświadczeniom, zmieniłem operatora komórkowego już na lotnisku. Po chwili ruszyliśmy kilka stacji metra do jego lokum. Po drodze zjadłem pierwszy tajski posiłek. Śmiesznie tani (ok 2,7 zł) omlet z ryżem. Mimo niskiej ceny, warunki bardzo europejskiej.

Tajski omlet z ryżem, za 2,5 zł :)

Tajski omlet z ryżem, za 2,5 zł 🙂

Gdy dotarliśmy do condo trochę musiałem się ogarnąć po nocy i pojechaliśmy spotkać się z Jackiem, moim kolegą z anglojęzycznego klubu przemawiania publicznego  Toastmasters – Verbal Victory, z którym ruszymy stopem za kilka dni w głąb Tajlandii. Też podobnie plany do moich i decyzja o nich powzięta całkowicie odrębnie.

Nie zależało mi tego dnia na jakimś bardzo przemyślanym zwiedzaniu miasta, bo na razie chciałem je w jakikolwiek sposób poczuć. Udało się to lepiej niż się spodziewałem, bo trafiłem na spontaniczą kawę z fajną Tajką w moim wieku. Tego już pierwszego dnia się spodziewałem;)
Poza tym Bangkok przez te kilkanaście godzin zrobił na mnie bardzo pozytywne wrażenie. Z jednej strony trochę dzikie – ruch uliczny czy ekstremalna podróż łodzią (skakanie w jednej konkretnej sekundzie, unikanie ochlapania wodą czy ustanie na nogach), która służy jako komunikacja liniowa w pewnych miejscach. Z drugiej bardzo nowoczesne miasto.
Na więcej obserwacji przyjdzie jeszcze czas, nie mogę się doczekać:)

image

Share This

Pokaż Światu jakiego fajnego bloga czytasz

Z każdym udostępnieniem zbliżasz się do życia wolnego od lokalizacji