Zgodnie z planem piszę dzisiaj do Was z Georgetown, bardzo klimatycznego miasta na wyspie Penang w Malezji.
Tu jednak dopiero jestem od wczoraj. Prawie cały poprzedni tydzień spędziłem w moim (byłym już) domku na wyspie Koh Phangan. Ostatnie dnie tam skłoniały mnie do intensywnego myślenia o przyszłości. Zbyt intensywnego. Godzinami przeszukiwałem internet w poszukiwaniu fajnej opcji dla siebie na kolejne tygodnie w system „pomoc za nocleg” oraz biletów lotniczych na powrót do Polski za kilka miesięcy. Gdy miałem już pewniaki m.in. w postaci szkoły muai thai, gdzie miałem mieszkać i trenować w zamian za pomoc marketingu internetowym coś nie wychodziło. Na początku zainteresowanie i nagle urwanie kontaktu ze strony hosta. Ciężko mi to zrozumieć, ale już trzykrotnie to już się powtórzyło.
Jadąc do jednego z potencjalnych miejsc – ośrodka na plaży, gdzie miałem pomagać, miałem drobny wypadek na skuterze. Na szczęście nic się nie stało. Stałem sobie na skrzyżowaniu, jadać drugi raz w życiu tym środkiem transportu jako kierowca i próbując się ogarnąć w lewostronnym świecie, a tu mi pies staje przed kołami. Nie opanowałem do końca maszyny i trafiła się lekka wywrotka, bez żadnych strat
Kolejnego dnia wybrałem się, aby zaliczyć kolejne dwie plaże z listy 21 najlepszych. Haad Salad zrobiło na mnie bardzo pozytywne wrażenie. Natomiast Had Yao, całkowicie bez szału i moja ’urodzinowa’ plaża była lepsza. Także moje zaufanie do listy zostało nadszarpnięte. Doceniam jednak je znaczenie dla mnie, gdy byłem w PL i kompletnie nie wiedziałem co zwiedzać w Taj, to był jakaś wskazówka.
W kolejne dni wykonałem trochę roboty dla moja gospodarza. Napisałem kilka postów na podstawie nagrania z wywiadu z nim po angielsku i generalnie jestem zadowolony z naszej współpracy, choć momentami nie robiłem praktycznie nic dla niego. Nie do końca z własnego lenistwa, bo nie mieliśmy chyba za bardzo pomysłu jak to wszystko poskładać w tak krótkim czasie mojego pobytu u niego. W ciągu ostatnich 4 dni
Udało się również załatwić zdjęcia do wizy, choć trochę się naszukałem się odpowiedniego miejsca w głównej wiosce wyspy. Musiałem także kupić bilet do Georgetown (tu jest najbliższa tajska ambasada) – łączony bilet autokar+bus to koszt ok 130 zł. Trzeba było to zrobić na dwa dni przed podrożą w biurze oddalonym o ok 4 km od mojego domku. Ostatniego możliwego dnia było bardzo deszczowo i już zwątpiłem w powodzenie tej akcji, ale udało się. Mimo rajskiego otoczenia nie brakuje stresów podczas tej wyprawy i chętnie znowu gdzieś bym osiadł.
W niedziele już o 4 rano Daniele zawiózł mnie do miasta, skąd o 7 miałem prom i potem kolejne etapy podróży aż do Penang gdzie byłem ok 21. Nie była to najprzyjemniejsza rzecz w życiu, trzy razy się przesiadaliśmy do innych busów w których różnie bywało z dostępnością miejsca i powietrza. Dodatkowo na postoju w Surathani wciśnięto m.in. podróż powrotną, która mógłbym kupić tutaj taniej o ok 30 zł. Niestety człowiek w potrzebie i będący po razy pierwszy w jakieś sytuacji jest dobrym celem.
Wreszcie dojechałem. W pierwszej agencji spytałem o koszty pośrednictwa w sprawach wizowych, cena było niższa niż się spodziewałem. Co prawda wcześniej planowałem zrobić to samemu, ale ryzyko dodatkowych problemów w Azji jest zbytu duże. Przy samodzielnym załatwianiu wizy wedle tajskiego prawa powinienem mieć zabukowany nocleg na cały pobyt, bilet lotniczy do Polski i ponad dwa tysiące zł w gotówce….
Załatwiając formalności z agentem z zaaferowania zostawiłem siatkę ze sprzętem podręcznym do busa (poduszka, czytnik kindle i kamera) u tego niego. Spieszyłem się jednak do hostelu, bo czekano tam specjalnie na mnie już godzinę, a nie mogłem odnaleźć tego miejsca. W końcu mi się udało i stamtąd zadzwoniłem z telefonu właściciela hostelu do agencji. Okazało się, że cały ekwipunek tam na mnie czeka. Załatwiłem też odjazd busa z miejsca gdzie odbiorę paszport, także pod tym względem wszystko wygląda bardzo dobrze na ten moment. Mam nadzieję być w Tajlandii dzień wcześniej niż na to się wcześniej zapowiadało.
Nie miałem już siły po takiej podróży na nocną eksplorację, wypiłem tylko herbatę i gdy już miałem iść natknąłem się na literki na lodówce. Były poukładane w jakieś imiona i inne. Odnalazłem lepsze zastosowanie.
Rano czekało śniadanie w postaci toastów i różnych dżemów oraz kremów czekoladowych. Ciężko tutaj zdrowo się odżywiać, ale co zrobić. Biorę co życie daje 😉
Zaczynając etap zwiedzania pierwszą częścią miasta jaką zobaczyłem były domy na wodzie.
Całkiem ciekawa sprawa, choć raczej na kilkanaście minut zwiedzania. Powłóczyłem się trochę bez celu po starym mieście (wpisane na listę Unesco) i po odebraniu mojej zguby z poprzedniego dnia wróciłem do hostelu. Tam ubrałem długie spodnie, aby wjechać do restauracji na szczycie Komtar Tower, a dokładnie na 59. piętro. Przewodnik Lonely Planet obiecywał tam punkt widokowy za piątkę, ale jak dostałem info o strażniczki o jego zamknięciu musiałem szybko zaimprowizować. Powiedziałem, że tak właściwie to ja chcę do restauracji. Aby tam się dostać spisano mnie z danych i miałem swojego opiekuna. W restauracji zaoferowano mi bufet za 88 zł, ale jednak nie byłem głodny i coca-cola za 8zł wystarczyła 😉
Po kontemplacji widoków ruszyłem ulicą Kelinga tzw „ścieżką harmonii” przez kolejno dzielnice pierwotnie założone przez Malajów, Hindusów, Chińczyków i Europejczyków (główne Anglików), mijając odpowiednio meczety, świątynie i kościół anglikański. Wracając do hostelu zacząłem degustacje miejscowego jedzenia.
W 2013 Lonely Planet uznało to za miejsce za miasto z najlepszym jedzeniem na Świecie! Przez to nie mogłem się aż zdecydować do degustować i jadłem na razie tylko pieroga i lody z fasolą.
Pierwsze bardzo dobre, drugie ciekawe, ale jednak nie dla mnie. Oprócz tego najfajniejszy element zwiedzania Georgetown jest odkrywanie murali i instalacji w różnych mniej lub bardziej dziwnych miejscach.
Aktualnie jestem w hostelu i zamierzam się zdrzemnąć przed wieczorną wyprawą kulinarną. Dzisiaj za dnia jakoś to wszystko było mało widoczne, wieczorem planuje konkretny atak 🙂 Co do spraw bardziej długofalowych, na 99% za tydzień nie ma raportu, bo będę pozbawiony neta. Czemu, jak i dlaczego?
O tym dowiecie się za dwa tygodnie:)
p.s. zwiększona ilość fotek na życie R. z FotoFanatics – pozdrawiam:)