Siedzę na lotnisku im. Fryderyka Szopena w Warszawie. W naturalny sposób nasuwają się porównania do zeszłorocznego oczekiwania na ten sam samolot o 16 do Kijowa, z którego po kiludziesięciu minutach startujemy do Bangkoku.
Rok temu nie mogłem na niczym się skupić. Nie wiedziałem co mnie czeka. Byłem przerażony. Leciałem z biletem w jedną stronę z nikłą rezerwą gotówki. Jedynym planem była możliwość spędzenia pierwszych nocy u Adriana, a potem ruszenie stopem z Jackiem.
Dzisiaj czekam na samolot bez stresu. Najsilniejsze emocje dotyczą opuszczenia Polski. Co się wydarzy przez te miesiące gdy mnie tu nie będzie? Co opuszczę? Jednak nie boję się rzeczywistości w Tajlandii.
Czemu mam taki luz?
Całkiem niedawno Bangkok był moim domem. Jak po sznurku będę mógł pojechać w określone miejsca. Mam już nawet przygotowane „drobne” na przejazd Airport Link. Jestem przygotowany do wyjazdu.
Mam źródła dochodu, wtedy nie miałem.
Mam wyklarowaną ścieżkę biznesowo-zawodowo, wtedy nie miałem.
Mam rezerwę finansową, wtedy była zdecydowanie niewystarczająca na tak długą wyprawę.
Było bardzo niekomfortowo czekać na samolot w zeszłym roku. Jednak było to bardziej ekscytujące.
Czy w związku z tym spalę zapas dolarów i zerwę kontakty ze Światem jak główny bohater filmu „Into the wild”?
Nie, tamte wyzwanie było unikatowe. Sztuczne nakręcanie powtórki nie ma większego sensu.
Jednak dzisiaj się przekonałem, że te wszystkie momenty i wydarzenia, których się boimy. Na które nie jesteśmy gotowi to jest esencja życia. Wielokrotnie zazdrościłem innym w swoim życiu, którzy pod jakimś kątem mają lepiej.
Dzisiaj jest to za mną. Wspinanie, zdobywanie, pokonywanie siebie jest prezentem, który warto rozpakować. Przez ostatnie miesiące w Polsce czekało na mnie wiele trudności. Wiele rzeczy robiłem po raz pierwszy:
- występy przed dużą grupą
- występ na TEDx
- wizyta w telewizji
- prowadzenie prezentacji na imprezach startupowych
- występ standupowy
- poprowadzenie webinaru sprzedażowego
Lepiej lub gorzej, ale z każdym wyzwaniem dałem sobie radę. Przede wszystkim przed żadnym nie uciekłem.
Rozpakowałem każdy z tych prezentów. Choć za każdy razem miałem ochotę schować głowę w piasek.
W tym momencie czekam na kolejne wyzwanie. Największa polskojęzyczna konferencja w Azji jest także moim dzieckiem. Pół walizki zajmują mi materiały z nią związane.
Nie wiem czy coś z tego będzie.
Wiem jednak, że nie schowam głowy w piasek i dam z siebie wszystko.
Do tego Was dzisiaj zachęcam. Nie musicie bezsensownie wychodzić ze strefy komfortu i pocieszać się, że przecież coś robić. Musicie jednak brać na klatę wyzwania, które sami odczuwacie jako ważne dla Was. Dla mnie to była zeszłoroczna Tajlandia i wiele innych wydarzeń z minionych kliku miesięcy w Polsce.
Wy sami wiecie jakie prezenty (czasem bardzo trudne) musicie rozpakować.
P.S. Przeczytaj jak podsumowałem tamten pobyt w Tajlandii po ponad 4 miesiącach w Bagkoku.
Jak bosko powiedziane – metafora prezentów do rozpakowania bardzo trafna! Super, że piszesz o wychodzeniu ze strefy komfortu z takiej właśnie perspektywy. Dokładnie, nie ma sensu robić tego na przymus i tylko dla samego faktu robienia – za to z głową i z sensem, ale to o wiele trudniejsze. Gratulacje samoświadomości i dzięki za inspirację!
Dzisiaj po roku czytam po raz kolejny ten post i mam ciarki 🙂