Dzisiaj Tajlandia zaskoczyła chyba wszystkich gości, a także wielu mieszkańców. Jest najzwyczajniej w Świecie zimno. To już mój 30 dzień tutaj i czuję się w pełni jako digital nomad w Chiang Mai. Nie myślałem jednak, że temperatury w ciągu dnia kiedykolwiek spadają tu poniżej dwudziestukilku stopni. A jednak…
To był mój kolejny tydzień w Chiang Mai. Zarazem kolejne 7dni mojego wyzwania związanego z pisaniem. W pełni się udało, choć nie zawsze było łatwo. Pierwsze dni minionego tygodnia poświęcone było prawie w całości na pracę i rozwój. Realizacja nowych pomysłów tak mnie ekscytowała, że aż zacząłem zastanawiać się czy będę teraz pracoholikiem (właściciel hostelu wyrzucał mi, że siedziałem do 4 w holu i coś pisałem, a ja naprawdę nie mogłem zasnąć!). Po upływie kilku dni chyba to zagrożenie zostało zażegnane 😉
Tradycyjną okazją do robienia sobie przerw jest wyjście na obiad i kolację. Różne cele sobie odbieram, aby zaspokoić głód. Czasem odwiedzałem dalsze zakamarki miasta, aby wysłuchać w całości dwugodzinnego audiobooka podczas spaceru. Ten sposób przyswajania wiedzy/poruszania bardzo mi odpowiada. Szczególnie w tym mieście.
Wraz z nadejściem weekendu nadszedł czas na zaplanowane wydarzenia.
W piątek byłem pierwszy raz na spotkaniu Nomad Coffee Club, czyli spotkania digital nomadów. Spotkanie było poświęcone copywritingowi i opisałem je tutaj. Bardzo udane i wtedy do mnie trafiło, że Chiang Mai jest najlepszym miastem na Świecie do rozwoju w dziedzinie robienia biznesu w internecie pod względem możliwości w stosunku kosztów utrzymania i ogólnego komfortu życia. Polecam każdemu. Codziennie o tym myślę, że tu wrócę na dłużej.
Na sobotę miałem zaplanowany jednodniowy kurs masażu tajskiego. Jest to jedna z atrakcji, które są dość nietypowe w stosunku do normalnego zwiedzania, czyli oglądania budynków. Chiang Mai jest najlepszym miejsce w Tajlandii do tego typu aktywności. Dużą popularnością cieszą się też kursy gotowania i szkoły innych umiejętności np. robienia zdjęć.
W kursie uczestniczyły 3 osoby, oprócz mnie była para Anglików. Dzięki temu ja ćwiczyłem z prowadzącą Tajką, a oni na sobie. Podczas czterech godzin poznaliśmy 44 pozycje masażu i było solidnie. Nie jestem może jakoś szczególnie zachwycony, ale ciężko mi się do czegoś przyczepić.
Po kursie masażu wybrałem się do miasta i postanowiłem poczekać na wieczorne targowisko w jednym z moich ulubionych miejsc w Chiang Mai, czyli parku. Wspaniała kraina, gdzie zawsze można spotkać szczęśliwych ludzi ćwiczących różne sporty i umiejętności np. żonglowanie.
Na niedzielę było najwięcej planów, bo ponownie chciałem odwiedzić spotkanie Toastmasters. Jak się obudziłem to poczułem znowu jakbym miał być chory. Postanowiłem jednak nie zmieniać planów i żywić się nadzieją, że aktywny dzień mnie nie dobije. Po wypiciu herbaty z imbirem i miodem ruszyłem na spotkanie. Ostatnim razem byłem strasznie zadowolony, co wyraziłem w poście pisanym wtedy na gorąco. Spowodowane było to głównie moją spontaniczną mową. Tym razem również wyszedłem na scenę, mimo ponad godzinnego spóźnienia (pomyliłem godziny) i starałem się zastosować uwagi, które usłyszałem podczas ostatniego spotkania. Wśród uczestników była znowu Caroline, która całe życie uczy wystąpień i pracowała przez kilka lat w szkole biznesu w Nowym Sączu. Powiedziała, że wdrożyłem wszystkie uwagi – jest satysfakcja:)
Nie było jednak czasu zbytnio cieszyć się tym osiągnięciem, bo w planach było kolejne spotkanie w innej części miasta. Dodatkowo zaczął padać deszcz. Pierwszy raz od kiedy tu przyjechałem 26 grudnia.
Poprosiłem w jakieś pralni o worek foliowy. Włożyłem do niego wszystkie kosztowności, schowałem pod koszulką i ruszyłem przed siebie. Na szczęście trochę wcześniej się wypadało, więc nie zmokłem. Jednak śliskie płytki (w Chiang Mai/Tajlandii nie istnieje coś takiego jak jednolite chodniki) i mój pośpiech sprawił, że raz mocno zaryłem dużym palcem w krawężnik. Jak większość ludzi chodzę tutaj głównie w japonkach, więc ból był solidny i trochę się wystraszyłem możliwych konsekwencji. Dzisiaj na szczęście jest już jednak ok.
A gnałem na spotkanie Mind Lab. Nie wiedziałem czego się spodziewać, poza tym, że spotkanie było dobrze promowane i płaciło się tylko dobrowolną składkę. Oba warunki mi odpowiadały, a wiedziałem, że będzie tam wielu ciekawych ludzi zamieszkujących jako digital nomad w Chiang Mai.
Gdy dotarłem na miejsce okazało się, że kawiarnia jest już konkretnie zapełniona. Oczywiście znalazłem sobie miejsce w całkiem dobrej lokalizacji i było trochę opóźnienia (zawsze jest trochę opóźnienia). Rozpoczęliśmy prawie 3 godzinny warsztat w którym wyznaczaliśmy cele na najbliższe 3 miesiące.Wykorzystywali różne narzędzia – medytacje itd. Prowadzili całe zajęcia w dynamiczny sposób, ze wstawkami standup-owymi i aktorskimi. Dali radę.
Niestety z powodu pośpiechu nie zdążyłem tego dnia zjeść obiadu i przez większość spotkania spoglądałem na zegarek. Wreszcie koniec i ruszyłem na największe targowisko w Chiang Mai, które odbywa się w każdą niedzielę. Po tym jak jadłem Pad Thaia pałeczkami (danie głównie z makaronu) idąc jak po sznurku do punktu w innej części miasta, gdzie są tanie i dobre szejki owocowe, zdałem sobie sprawę jak bardzo się tu zadomowiłem. W końcu to już miesiąc tutaj.
Będzie żal opuszczać, ale następną relację napiszę dla Was z Bangkoku, gdzie zostaję najprawdopodobniej do końca mojej azjatyckiej przygody tej zimy.
Pozdro!